Diana Daubek
Początek września kojarzy mi się, podobnie jak zapewne kojarzy się wielu innym ludziom, z końcem wakacji, który związany jest prawie nierozerwalnie z rozpoczęciem roku szkolnego, przywodzącym na myśl zapach nowych książek, zeszytów i tę bardzo charakterystyczną mieszankę stresu oraz ekscytacji na myśl o powrocie do ławki. Prawdę mówiąc, nie mam nic przeciwko szkolnej rutynie. Edukacja jest bardzo ważna i myślę, że niewiele osób się z tym nie zgadza. Zastanawia mnie jednak, czy znany nam system szkolny rzeczywiście się sprawdza w XXI wieku.
Myślę, że za błąd nie zostanie uznane stwierdzenie, iż szkoła towarzyszy ludziom od wieków. Najstarsze świadectwa o jej istnieniu można znaleźć w podaniach chińskich sprzed dwóch tysięcy lat przed naszą erą. Muszę jednak zaznaczyć, że przez bardzo długi czas, edukacja była pewnego rodzaju przywilejem, na który z różnych względów nie każdy mógł sobie pozwolić. Idea obowiązku szkolnego w czasach nowożytnych została pierwszy raz sformułowana po reformacji przez filozofów oświecenia. Wówczas jednak niewielkie możliwości realizacji były główną przeszkodą do wprowadzenia jej w życie, które następowało w zależności od państwa w XIX lub XX wieku. Historia polskiej szkoły jest trochę bardziej skomplikowana, ponieważ obowiązek szkolny wprowadzano w znacznie odmiennych okolicznościach pod różnymi zaborami. Nieco bardziej spójny system szkolnictwa dla całego kraju stworzono dopiero po odzyskaniu niepodległości. Polska szkoła ulegała od tego czasu wielu zmianom, a znany nam dzisiaj obowiązek edukacji od siódmego do osiemnastego roku życia został pierwszy raz wprowadzony w życie w roku szkolnym 1999/2000. Gdy się więc lepiej nad tym zastanowimy, każdy obywatel Polski poświęca obecnie przynajmniej 11 lat życia na prawie codzienną naukę, jeżeli założymy, że swoją edukację kończy na wykształceniu średnim.
Nasuwa się więc pytanie, jaka jest funkcja szkoły w naszym społeczeństwie. Myślę, że większość ludzi zgodzi się z twierdzeniem, że za najważniejszą rolę szkoły możemy uznać edukację uczniów oraz przygotowanie ich do życia w przyszłości. Oczywiście, muszę przyznać, że prawdopodobnie osobie, która nie potrafi czytać, pisać i liczyć, niezwykle trudno byłoby odnaleźć się w naszym świecie. Posiadłszy jednak, jak większość naszego europejskiego społeczeństwa, przed zakończeniem szkoły podstawowej te umiejętności w stopniu wystarczającym do codziennej egzystencji, dochodzę do wniosku, że dalsza nauka w szkole sprowadza się do pielęgnowania wśród uczniów wybitnej sztuki bycia o danej porze w odpowiednim miejscu, posiadania ekierki, ołówka i długopisu oraz milczącego słuchania, przeważnie w pozycji siedzącej. Przez pewien czas, gdy matura wydawała mi się jeszcze bardzo odległą perspektywą, nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie, skończywszy szkołę podstawową, nadal powinniśmy kontynuować naszą edukację. Teraz doszłam do wniosku, że uczymy się, aby pomyślnie zdać egzaminy, które otworzą nam ścieżkę na studia, przypuszczalnie wiodące nas do wymarzonej kariery zawodowej w przyszłości. Czyli w skrócie, uczymy się, aby móc się potem jeszcze więcej uczyć.
Aby jednak nie pominąć innej ważnej roli szkoły, muszę wspomnieć o wymienianej w ostatnich czasach przez ogromną część uczęszczającego do szkół społeczeństwa funkcji, jaką jest socjalizacja z rówieśnikami. Oczywiście, jak pokazała nam edukacja przez internet, różnie z tym bywa. Oprócz tego, trzeba pamiętać, że problem przemocy w polskich szkołach jest niestety dosyć powszechny i nie dla wszystkich klasa jest idyllicznym miejscem zdobywania przyjaciół. Muszę jednak to szkołom oddać, że umożliwiają uczniom codzienny kontakt z rówieśnikami. Co więcej, można stwierdzić, że w pewien sposób, bardzo skutecznie uczą one życia w społeczeństwie, które nie zawsze jest piękne, przyjemne i sprawiedliwe. Przykładem może być tutaj zasada odpowiedzialności zbiorowej, czyli bardzo powszechnie stosowana technika nauki niesprawiedliwości, z którą każdy się w którymś momencie życia spotka. Szczęśliwym nieświadomym, którzy nigdy tej techniki nie doświadczyli, jako przykład mogę przytoczyć cytat (niestety, nie jestem w stanie podać autora): “Jeżeli jeszcze raz usłyszę, że ktoś tam gada, to zaraz całą klasą piszemy kartkówkę”. Równie ważną nauką, jaką dostajemy od szkoły, jest uświadomienie, jak niewielki mamy wpływ na własne życie. Dostajemy plan lekcji, rozkład dzwonków, listę lektur i jeżeli decydujemy się podjąć decyzję odmienną niż ta, która już została za nas podjęta, jesteśmy karani najniższą z ocen.
Właśnie, pozostał jeszcze temat oceniania. Domyślam się, że celem wprowadzenia skali ocen do systemu szkolnego mogła być chęć motywacji uczniów do pilnej pracy lub potrzeba monitorowania ich postępów. Ten drugi powód wydaje mi się trochę wątpliwy, ponieważ dużo lepsze, w mojej opinii, rezultaty przyniósłby system ocen opisowych lub metoda zbliżona do sposobu oceniania egzaminów językowych, które pokazują poziom opanowania danego języka, a niekoniecznie poziom zaspokojenia wymagań nauczyciela, jak to nierzadko w polskich szkołach bywa (“ciebie stać na więcej, a koleżanka dała z siebie wszystko, dlatego dostała lepszą ocenę za podobną pracę”). Dodatkowo, uważam, iż samo słowo “ocena” powinno zawsze iść w parze z przymiotnikiem “subiektywna”, a moją opinię poprzeć mogę argumentem opartym na rozbieżności poziomu opanowania przez uczniów różnych szkół, którzy otrzymują podobne oceny, programu danego przedmiotu. Trzeba jeszcze wspomnieć o samych nazwach ocen, jakie powszechnie obowiązują. Muszę przyznać, że moim zdaniem, powiązanie ocen z wartościami moralnymi, jak dobro, nieco mija się z celem. Pomimo to, sformułowania “ocena dobra”, “ocena negatywna”, “ocena pozytywna” funkcjonują nie tylko w języku potocznym, ale figurują także w statutach niektórych szkół. Skutek jest taki, że system, który miał jedynie dawać informację zwrotną o procesie nauczania, staje się dla niektórych ważniejszy niż sama wiedza.
Tutaj przyjdzie mi przedstawić najważniejszą funkcję szkoły, czyli oczywiście marketingową. Myślę, że system szkolny, jakkolwiek bym na niego nie narzekała, nie powinien się jednak zmieniać chociażby ze względu na producentów papieru, przyborów do pisania oraz oczywiście kawy. Pierwsze reklamy dotyczące zakupów przed rozpoczęciem roku szkolnego można było usłyszeć w radiu już na początku sierpnia. Gdyby teraz cokolwiek się tutaj zmieniło, uczniowie zaczęli dostawać mniej pracy, przez co spadłoby zapotrzebowanie na zeszyty lub nie musieliby siedzieć w nocy nad zadaniami domowymi, przez co by się zmniejszył popyt na kawę, wiele firm mogłoby nawet upaść. Wzrosłoby bezrobocie, niezadowolenie społeczne i ogólnie, mogłoby się to źle skończyć. Dochodzi do tego jeszcze sprawa przechowania dzieci, ponieważ nie każda rodzina może sobie pozwolić finansowo na zatrudnienie osoby do opieki nad potomstwem, gdy dorośli są w pracy, a więc szkoła umożliwia większej części społeczeństwa podjęcie zatrudnienia. Dodatkowo pojawia się kwestia komunikacji miejskiej. Z moich obserwacji wynika, że największą grupą społeczną, jaka z niej korzysta, są uczniowie i studenci. A gdyby ich nagle zabrakło? Jeszcze wyjątkowo prężnie działający biznes korepetytorów. Gdyby nauka nie sprawiała uczniom problemów, a wszystkie niezbędne informacje mogli uzyskać od nauczycieli lub przeczytać je w podręcznikach, studenci mieliby problem ze znalezieniem pracy…
Ostateczną refleksję nad całym problemem systemu szkolnego pozostawiam czytelnikom. Chciałabym jednak każdemu życzyć dystansu od szkolnych spraw, możliwości spojrzenia na nie z dalszej perspektywy. Ostatecznie, bardziej się będą liczyły umiejętności, które posiądziemy niż oceny lub wyniki egzaminów. Chociaż jedenaście lat życia wydaje się długim czasem, będąc w liceum, jesteśmy już dalej niż połowa tego okresu nauki. Zakończyć natomiast chciałabym, cytując Juliusza Słowackiego: “(…) niech żywi nie tracą nadziei/ I przed narodem niosą oświaty kaganiec”.
Leave a comment